Harry Potter i Pokusa Magii
Prolog
Ulica
Pokątna była jak na ten dzień bardzo opustoszała. Było to dziwne, ponieważ był
czas wakacji, a uczniowie i inni powinni kupować potrzebne rzeczy do szkoły.
-
Profesorze – zaczął niepewnie Harry, rozglądając się po ulicy. – Może to zły
pomysł...
-
Ależ dlaczego, Harry? – Przerwał ze zdziwieniem. – Przecież ulicę patrolują
aurorzy. Naprawdę nic się nie stanie.
-
Ale i tak mam złe przeczucia – szepnął, ale Remus tego nie usłyszał, bo oddalił
się o parę kroków, by dać młodzieży trochę wolności.
-
Jesteś zbyt ostrożny, stary – wtrącił się Ron. – Upodabniasz się do
Moody’ego... – nie dokończył, bo został uderzony przez Hermionę. – Ałć! Za co?!
– Zaczął rozcierać ręką lewy bok. Spojrzał na nią spod ukosa z kwaśną miną.
-
Gdyby twoja głupota miała skrzydła, już dawno by latała! Naprawdę nie
rozumiesz, Ron? Te czasy są groźne i lepiej mieć się na baczności...
Przerwało
jej szczeknięcie psa, który szedł obok Harry’ego i merdał ogonem jak szalony.
Potter wywrócił oczami z irytacją, ale i z rozbawieniem. Cieszył się, że
Syriusz może iść razem z nimi na wypad na Pokątną.
-
Ale nadal myślę, że to zły pomysł – mruknął chłopak i z rękami w kieszeniach,
ruszył w stronę sklepu z szatami. Reszta nie miała wyboru, by pójść za nim.
-
Harry ma rację – odezwała się Ginny. – Lepiej dmuchać na zimne...
Jednak
nikt nie wiedział, że ktoś ich obserwuje... I na pewno nie był to auror.
-
To co mamy jeszcze kupić? – Spytała rudowłosa, przeglądając magazyn Młodej
Czarownicy.
-
Musimy coś do quidditcha, co nie, stary? – Zerknął z uśmiechem na przyjaciela,
ale ten nie odwzajemnił gestu. Był zbyt zamyślony.
-
Harry, nadal o tym myślisz? – Hermiona popatrzyła na niego ze strachem.
-
Coś się dzisiaj stanie – mruknął wściekły, a pies zawarczał. – Nie rozumiem
cię, Wąchacz – dodał do psa. – Kupmy co trzeba, ale szybko.
Spojrzał
na Remusa i Tonks, którzy gadali ze sobą, raz po raz zerkając w grupkę
młodzieży, by mieć ich na oku.
-
O! Hermi, patrz! Wydali nową książkę o quidditchu! – zawołała Ginny i podbiegła
do księgarni, która była po drugiej stronie.
Nagle
pojawiły się postacie w czarnych szatach, a Harry’ego zapiekła blizna. Złapał
się za czoło, które pulsowało ogromnym bólem. Wzrok zamazywał mu się i padł na
kolana.
-
Nie! Ginny! – krzyknął Ron, ale było już za późno.
Śmierciożerca
w białej masce trzymał dziewczynę z różdżką przyłożoną do jej gardła. Wszyscy
aurorzy zostali pozbawieni różdżek, a liczebność popleczników Voldemorta
przeważała trzykrotnie aurorów. Sam Czarny Pan stał w samym środku ulicy,
wpatrując się w odwiecznego wroga z chytrym uśmiechem. Harry zacisnął zęby, by
nie krzyknąć z bólu. Powoli otworzył oczy i na chwiejnych krokach wstał, by nie
klęczeć przez Tomem. Nie miał zamiaru poniżać się przed takim czymś jak Riddle.
-
Harry Potter...
-
Widzę, że masz fenomenalną pamięć do imion, Tom – uśmiechnął się z ironią
Harry, a Hermiona jeszcze bardziej wbiła paznokcie w rękę Rona, który syknął.
-
Widzę, że język ci się wyostrzył, Potter. Może to cię czegoś nauczy... Crucio!
– jednak nie celował różdżką w Harry’ego, ale w Ginny, która zaczęła krzyczeć wniebogłosy.
-
Zostaw ją, Riddle! – ryknął chłopak, nie mogąc patrzeć na cierpienie
najbliższych. Tom przerwał zaklęcie, nie odwracając wzroku z chłopaka.
-
To może mała wymiana, co Harry? – Spytał, wysilając się na fałszywie uprzejmy
ton. Potter nawet nie myślał nad tą decyzją, wiedział, że i tak nie wyjdzie z
tego cało, więc po jakiego licha miałby jeszcze przysparzać cierpienia innym?
-
Razem – rozkazał i odepchnął nogą Wąchacza, który próbował za wszelką cenę
porwać nogawkę chłopaka, by zmienił decyzję.
Śmierciożerca
uwolnił dziewczynę w tym samym czasie, gdy Harry spokojnym krokiem ruszył w
stronę Gada. Gdy tylko to zrobił, wielka magiczna osłona zasłoniła Śmierciożerców,
chłopaka i Toma od innych ludzi.
-
Głupi jak Gryfon – prychnął żółto zębny.
-
Tchórzliwy jak Ślizgon – odciął się Harry, ale natychmiast tego pożałował.
Fala
bólu rozniosła się po całym jego ciele. Nawet nie wiedział kiedy upadł na
podłogę, zwijając się po niej. Starał się nie krzyczeć, ale nie dał radę. Ból
był zbyt przerażający. Ci, którzy stali najbliżej zasłonili uszy, by nie
słyszeć przerażającego dźwięku. Nie mogli nic zrobić, by pomóc Harry’emu. Nikt
nie miał różdżki, a na ulicę zostało założone pole antydeportacyjne.
Chłopak
poczuł metaliczny smak w ustach, a strużka krwi wypłynęła po jego trupio białym
policzku. Przestał co prawda krzyczeć, bo nie miał na to siły, ale ból nadal
gościł jego ciało, który był jeszcze większy. Zaczął trząść się jakby był chory
na febrę. Chciał tylko jednego – śmierci. Nie wiedział ile czasu to trwało, ale
wydawało mu się, że mijały bite godziny katuszy. Mimo że Voldemort przerwał
klątwę, nadal mógł odczuwać ból.
-
Nadal będziesz pyskować, Harry? – Czarny Pan pochylił się nad chłopakiem.
Spojrzał na niego z obrzydzeniem, wstał i kopnął Pottera z całej siły w brzuch.
Ten stęknął z bólu i skulił się. Chciał, by wszystko się skończyło. By w końcu
rzucił na niego te cholerne zaklęcie uśmiercające... Przynajmniej nie bezie
musiał kogoś zabijać. I spotka się z rodzicami. – Odpowiadaj, Potter! Crucio!
I
znowu się zaczęło. Krzyczał, wił się, a krew wypływała z jego ust, nosa i uszu.
Miał dosyć. Śmierć była jego jedynym wybawieniem. Nie liczyło się to, że inni
będą rozpaczać po jego śmierci.
Tortury
trwały dalej, ale już nie tylko Voldemort rzucał przeróżne klątwy, ale i jego
poplecznicy. Po piętnastu minutach przystojny chłopak nie był podobny do siebie
wcale. Twarz cała we krwi, ciało pocięte przez przeróżne zaklęcia, a dodatkowo
cruciatus rzucony na otwartą ranę... Co kolejne zaklęcie Tom pytał Harry’ego
czy będzie błagał o litość, ale chłopak wytrzymywał. Tym razem miało tak nie
być...
-
Jaka jest twoja decyzja, Harry?
Chłopak
siląc się na niedrżący głos powiedział po raz kolejny:
-
Spieprzaj.
-
Sectumsempra! – Poczuł
ogromny ból w klatce piersiowej. Nie miał siły krzyczeć, ale ból był na równi z
cruciatusem. Po raz kolejny poczuł ciepłą ciecz na szmacie, która była kiedyś
koszulką.
A
potem wszystko działo się w szybkim tempie.
Bariera
oddzielająca zbiła się w drobny mak, pozostawiając odłamki szkła, które z
ogromną siłą powędrowały w różne strony, zbijając i niszcząc co popadnie. Na
szczęście Albus Dumbledore pomyślał o tym wcześniej i ochronił ludzi, którzy
byli na pokątnej. Aurorzy i inni odzyskali różdżki i rozgorzała się istna
walka. Voldemort walczył z dyrektorem, Ron z Hermioną i siostrą przeciwko
Malfoy’owi, a Black zmienił się w człowieka, by pojedynkować się z Bellatrix.
-
Remus! – krzyknął Syriusz w trakcie blokowania zaklęcia zabijającego. – Bierz
Harry’ego!
Wilkołak
pobiegł w stronę skatowanego chłopaka, co jakiś czas broniąc się przed
zaklęciami. Dotarł do Pottera i na początku sprawdził puls. Odetchnął z ulgą.
Ledwo wyczuwalne, ale było. Jednak chłopak wykrwawiał się w oczach. Lupin nie
był dobry w zaklęciach leczniczych, wiec ściągną swoją pelerynę i zaczął zatamować krew.
-
Odwrót! – ryknął Voldemort i sam, wraz ze Śmierciożercami zniknął.
-
Syriuszu! – zawołał Remus. Ten szybko przybiegł i upadł przed chrześniakiem na
kolana. Wpatrywał się w niego przerażonym wzrokiem. Nie widział tak skatowanego
człowieka. – Black, rusz się, do cholery! – krzyknął Lupin, a Łapa się ocknął.
-
Do Munga – zarządził Dumbledore, który kulejąc na prawą nogę podszedł do nich.
Był blady, a zbladł jeszcze bardziej, gdy zobaczył w jakim stanie jest
Wybraniec.
Remus
jak najdelikatniej wziął Harry’ego na ręce i deportował się do szpitala.
Po
chwili zrobili to inni, a młodzież teleportowała się wraz z Syriuszem, Tonks i
Dumbledore’m. Łapa jak najszybciej zmienił się w psa, by nikt go nie zauważył.
Czekali przed salą, gdzie Remus zaniósł chłopaka. Właśnie to czekanie było najgorsze.
Po chwili wyszedł z sali Lupin, cały we krwi. Usunął ją machnięciem różdżki.
-
Co z nim? – zapytała Tonks, a z oka wilkołaka wypłynęła łza.
-
Nie jest dobrze... Następne godziny zdecydują czy przeżyje.
Ginny
i Hermiona nie wytrzymały. Ta pierwsza zemdlała, a druga zalała się łzami.
Łapa
usiadł na podłodze, a z jego psiego oka wypłynęła psia łza, która znikła w
czarnej sierści. Przecież Harry nie mógł umrzeć. Nie mógł...
I jak wam się podobało? Mam nadzieję, że dobrze xD
Mike wziął mnie na odstrzał i to ja miałam napisac prolog :D
To do drugiego rozdziału :P
Niezrównoważona
wcale nie wziąłem Cię do odstrzału :D
OdpowiedzUsuńMów se co chcesz xD hehe
Usuńniezrownoważona baaaardzo ci dziękuje, że powiedziałaś mi o tym blogu;) Prolog wyszedł super, a teraz zabieram się do czytania rozdziału 1 ;) Mam nadzieję, że rozdział od drugiego autora mi się spodoba;)
OdpowiedzUsuń