niedziela, 29 lipca 2012

Prolog


Harry Potter i Pokusa Magii


Prolog


Ulica Pokątna była jak na ten dzień bardzo opustoszała. Było to dziwne, ponieważ był czas wakacji, a uczniowie i inni powinni kupować potrzebne rzeczy do szkoły.
- Profesorze – zaczął niepewnie Harry, rozglądając się po ulicy. – Może to zły pomysł...
- Ależ dlaczego, Harry? – Przerwał ze zdziwieniem. – Przecież ulicę patrolują aurorzy. Naprawdę nic się nie stanie.
- Ale i tak mam złe przeczucia – szepnął, ale Remus tego nie usłyszał, bo oddalił się o parę kroków, by dać młodzieży trochę wolności.
- Jesteś zbyt ostrożny, stary – wtrącił się Ron. – Upodabniasz się do Moody’ego... – nie dokończył, bo został uderzony przez Hermionę. – Ałć! Za co?! – Zaczął rozcierać ręką lewy bok. Spojrzał na nią spod ukosa z kwaśną miną.
- Gdyby twoja głupota miała skrzydła, już dawno by latała! Naprawdę nie rozumiesz, Ron? Te czasy są groźne i lepiej mieć się na baczności...
Przerwało jej szczeknięcie psa, który szedł obok Harry’ego i merdał ogonem jak szalony. Potter wywrócił oczami z irytacją, ale i z rozbawieniem. Cieszył się, że Syriusz może iść razem z nimi na wypad na Pokątną.
- Ale nadal myślę, że to zły pomysł – mruknął chłopak i z rękami w kieszeniach, ruszył w stronę sklepu z szatami. Reszta nie miała wyboru, by pójść za nim.
- Harry ma rację – odezwała się Ginny. – Lepiej dmuchać na zimne...
Jednak nikt nie wiedział, że ktoś ich obserwuje... I na pewno nie był to auror.

- To co mamy jeszcze kupić? – Spytała rudowłosa, przeglądając magazyn Młodej Czarownicy.
- Musimy coś do quidditcha, co nie, stary? – Zerknął z uśmiechem na przyjaciela, ale ten nie odwzajemnił gestu. Był zbyt zamyślony.
- Harry, nadal o tym myślisz? – Hermiona popatrzyła na niego ze strachem.
- Coś się dzisiaj stanie – mruknął wściekły, a pies zawarczał. – Nie rozumiem cię, Wąchacz – dodał do psa. – Kupmy co trzeba, ale szybko.
Spojrzał na Remusa i Tonks, którzy gadali ze sobą, raz po raz zerkając w grupkę młodzieży, by mieć ich na oku.
- O! Hermi, patrz! Wydali nową książkę o quidditchu! – zawołała Ginny i podbiegła do księgarni, która była po drugiej stronie.
Nagle pojawiły się postacie w czarnych szatach, a Harry’ego zapiekła blizna. Złapał się za czoło, które pulsowało ogromnym bólem. Wzrok zamazywał mu się i padł na kolana.
- Nie! Ginny! – krzyknął Ron, ale było już za późno.
Śmierciożerca w białej masce trzymał dziewczynę z różdżką przyłożoną do jej gardła. Wszyscy aurorzy zostali pozbawieni różdżek, a liczebność popleczników Voldemorta przeważała trzykrotnie aurorów. Sam Czarny Pan stał w samym środku ulicy, wpatrując się w odwiecznego wroga z chytrym uśmiechem. Harry zacisnął zęby, by nie krzyknąć z bólu. Powoli otworzył oczy i na chwiejnych krokach wstał, by nie klęczeć przez Tomem. Nie miał zamiaru poniżać się przed takim czymś jak Riddle.
- Harry Potter...
- Widzę, że masz fenomenalną pamięć do imion, Tom – uśmiechnął się z ironią Harry, a Hermiona jeszcze bardziej wbiła paznokcie w rękę Rona, który syknął.
- Widzę, że język ci się wyostrzył, Potter. Może to cię czegoś nauczy... Crucio! – jednak nie celował różdżką w Harry’ego, ale w Ginny, która zaczęła krzyczeć wniebogłosy.
- Zostaw ją, Riddle! – ryknął chłopak, nie mogąc patrzeć na cierpienie najbliższych. Tom przerwał zaklęcie, nie odwracając wzroku z chłopaka.
- To może mała wymiana, co Harry? – Spytał, wysilając się na fałszywie uprzejmy ton. Potter nawet nie myślał nad tą decyzją, wiedział, że i tak nie wyjdzie z tego cało, więc po jakiego licha miałby jeszcze przysparzać cierpienia innym?
- Razem – rozkazał i odepchnął nogą Wąchacza, który próbował za wszelką cenę porwać nogawkę chłopaka, by zmienił decyzję.
Śmierciożerca uwolnił dziewczynę w tym samym czasie, gdy Harry spokojnym krokiem ruszył w stronę Gada. Gdy tylko to zrobił, wielka magiczna osłona zasłoniła Śmierciożerców, chłopaka i Toma od innych ludzi.
- Głupi jak Gryfon – prychnął żółto zębny.
- Tchórzliwy jak Ślizgon – odciął się Harry, ale natychmiast tego pożałował.
Fala bólu rozniosła się po całym jego ciele. Nawet nie wiedział kiedy upadł na podłogę, zwijając się po niej. Starał się nie krzyczeć, ale nie dał radę. Ból był zbyt przerażający. Ci, którzy stali najbliżej zasłonili uszy, by nie słyszeć przerażającego dźwięku. Nie mogli nic zrobić, by pomóc Harry’emu. Nikt nie miał różdżki, a na ulicę zostało założone pole antydeportacyjne.
Chłopak poczuł metaliczny smak w ustach, a strużka krwi wypłynęła po jego trupio białym policzku. Przestał co prawda krzyczeć, bo nie miał na to siły, ale ból nadal gościł jego ciało, który był jeszcze większy. Zaczął trząść się jakby był chory na febrę. Chciał tylko jednego – śmierci. Nie wiedział ile czasu to trwało, ale wydawało mu się, że mijały bite godziny katuszy. Mimo że Voldemort przerwał klątwę, nadal mógł odczuwać ból.
- Nadal będziesz pyskować, Harry? – Czarny Pan pochylił się nad chłopakiem. Spojrzał na niego z obrzydzeniem, wstał i kopnął Pottera z całej siły w brzuch. Ten stęknął z bólu i skulił się. Chciał, by wszystko się skończyło. By w końcu rzucił na niego te cholerne zaklęcie uśmiercające... Przynajmniej nie bezie musiał kogoś zabijać. I spotka się z rodzicami. – Odpowiadaj, Potter! Crucio!
I znowu się zaczęło. Krzyczał, wił się, a krew wypływała z jego ust, nosa i uszu. Miał dosyć. Śmierć była jego jedynym wybawieniem. Nie liczyło się to, że inni będą rozpaczać po jego śmierci.
Tortury trwały dalej, ale już nie tylko Voldemort rzucał przeróżne klątwy, ale i jego poplecznicy. Po piętnastu minutach przystojny chłopak nie był podobny do siebie wcale. Twarz cała we krwi, ciało pocięte przez przeróżne zaklęcia, a dodatkowo cruciatus rzucony na otwartą ranę... Co kolejne zaklęcie Tom pytał Harry’ego czy będzie błagał o litość, ale chłopak wytrzymywał. Tym razem miało tak nie być...
- Jaka jest twoja decyzja, Harry?
Chłopak siląc się na niedrżący głos powiedział po raz kolejny:
- Spieprzaj.
- Sectumsempra! – Poczuł ogromny ból w klatce piersiowej. Nie miał siły krzyczeć, ale ból był na równi z cruciatusem. Po raz kolejny poczuł ciepłą ciecz na szmacie, która była kiedyś koszulką.
A potem wszystko działo się w szybkim tempie.
Bariera oddzielająca zbiła się w drobny mak, pozostawiając odłamki szkła, które z ogromną siłą powędrowały w różne strony, zbijając i niszcząc co popadnie. Na szczęście Albus Dumbledore pomyślał o tym wcześniej i ochronił ludzi, którzy byli na pokątnej. Aurorzy i inni odzyskali różdżki i rozgorzała się istna walka. Voldemort walczył z dyrektorem, Ron z Hermioną i siostrą przeciwko Malfoy’owi, a Black zmienił się w człowieka, by pojedynkować się z Bellatrix.
- Remus! – krzyknął Syriusz w trakcie blokowania zaklęcia zabijającego. – Bierz Harry’ego!
Wilkołak pobiegł w stronę skatowanego chłopaka, co jakiś czas broniąc się przed zaklęciami. Dotarł do Pottera i na początku sprawdził puls. Odetchnął z ulgą. Ledwo wyczuwalne, ale było. Jednak chłopak wykrwawiał się w oczach. Lupin nie był dobry w zaklęciach leczniczych, wiec ściągną swoją pelerynę i zaczął zatamować krew.
- Odwrót! – ryknął Voldemort i sam, wraz ze Śmierciożercami zniknął.
- Syriuszu! – zawołał Remus. Ten szybko przybiegł i upadł przed chrześniakiem na kolana. Wpatrywał się w niego przerażonym wzrokiem. Nie widział tak skatowanego człowieka. – Black, rusz się, do cholery! – krzyknął Lupin, a Łapa się ocknął.
- Do Munga – zarządził Dumbledore, który kulejąc na prawą nogę podszedł do nich. Był blady, a zbladł jeszcze bardziej, gdy zobaczył w jakim stanie jest Wybraniec.
Remus jak najdelikatniej wziął Harry’ego na ręce i deportował się do szpitala.
Po chwili zrobili to inni, a młodzież teleportowała się wraz z Syriuszem, Tonks i Dumbledore’m. Łapa jak najszybciej zmienił się w psa, by nikt go nie zauważył. Czekali przed salą, gdzie Remus zaniósł chłopaka. Właśnie to czekanie było najgorsze. Po chwili wyszedł z sali Lupin, cały we krwi. Usunął ją machnięciem różdżki.
- Co z nim? – zapytała Tonks, a z oka wilkołaka wypłynęła łza.
- Nie jest dobrze... Następne godziny zdecydują czy przeżyje.
Ginny i Hermiona nie wytrzymały. Ta pierwsza zemdlała, a druga zalała się łzami.
Łapa usiadł na podłodze, a z jego psiego oka wypłynęła psia łza, która znikła w czarnej sierści. Przecież Harry nie mógł umrzeć. Nie mógł...

I jak wam się podobało? Mam nadzieję, że dobrze xD
Mike wziął mnie na odstrzał i to ja miałam napisac prolog :D
To do drugiego rozdziału :P


Niezrównoważona

3 komentarze:

  1. wcale nie wziąłem Cię do odstrzału :D

    OdpowiedzUsuń
  2. niezrownoważona baaaardzo ci dziękuje, że powiedziałaś mi o tym blogu;) Prolog wyszedł super, a teraz zabieram się do czytania rozdziału 1 ;) Mam nadzieję, że rozdział od drugiego autora mi się spodoba;)

    OdpowiedzUsuń